Wiesława WierzchowskaW stronę raju
Jest w dorobku Romualda Oramusa kilka obrazów szczególnie mi bliskich; pokazują pejzaż śródziemnomorski widziany oczyma dwojga ludzi, mężczyzny i kobiety, zajmujących pierwszy plan płótna. Nadzy, jak w dniu stworzenia, patrzą z wysoka na ziemie i morze, góry i wyspy zanurzone w olśniewającym blasku Południa. T obrazy raju i równocześnie widok, jaki ogląda się z wysokiego brzegu koło Sorrento czy Sounionu. Trafność relacji postaci i pejzażu, harmonia intensywnych, nasyconych kolorów emanujących światło sprawia, że czuje się dojrzałą akceptację urody życia, że następuje jakiś swoisty powrót do bezgrzesznej szczęśliwości Złotego Wieku.
Te obrazy, malowane po powrocie artysty z Włoch otwierają, wydaje się, nowy rozdział jego twórczości. Poprzedni wyznaczały pełne ekspresji, ekspresji i tumultu narracyjne cykle malarskie i graficzne z lat osiemdziesiątych. Z okien pracowni na poddaszu starej krakowskie kamienicy przy Rynku Głównym widzi Oramus cała gmatwaninę ludzkich spraw dziejących się w dole: codzienność spieszących się przechodniów i spacerujących turystów, wycieczki i przekupki. Widzi odświętność krakowskich ceremonii, jubileuszy, procesji, zabaw- a w latach początków swej pracy, które były równocześnie latami stanu wojennego, demonstracji, potyczek ZOMO, aresztowań. Z perspektywy pracowni wszystko tu wygląda jak wielkie teatrum w dostojnych dekoracjach zabytków, gdzie małe anonimowe ludziki odgrywają swoje komiczne i tragiczne spektakle. Odległość bowiem narzuca własną skalę ważności, ułatwia posłużenie się ironią, groteską, prześmianiem, stanowi obronę prze nadwrażliwością reagowania, umożliwia dystans pozwalający na transpozycję obserwacji w dzieło sztuki. Cykle Czas zatrzymany , Uczty, Funeralia, Bachanalia, Rytuały - to opowieści niekiedy gorzkie, niekiedy dobrotliwie drwiące, kronika zdarzeń dramatycznych i śmiesznych, determinowanych obyczajem, tradycją, konkretna sytuacją pokazana przez pełnego pasji obserwatora ludzkich zbiorowych zachowań.
I nagle, w kilku zaledwie obrazach, ten dystans maleje czy wręcz zanika- aby powrócić prawie natychmiast w zupełnie jednak odmienny sposób. Przede wszystkim zmieniają się bohaterowie: dotychczasowy różnobarwny tłum przywdziewający maski w zależności od okoliczności zostaje zastąpiony jedną, częściej dwoma symbolicznymi postaciami: kobiety i mężczyzny, toczącymi własną „grę o rzeczywistość”. Potężni jak bogowie układają klocki: fragmenty krajobrazów, przedmioty, rośliny, budowle… kawałki świata trochę bajkowego, trochę jarmarcznego, ikonografia sielanki, kiczu, perspektyw biur podróży, niewielkie, przenośne żetony powszechnych marzeń, łatwe do manipulacji. Odnosi się wrażenie, że artysta, po chwili iluminacji rajem dostrzegł jego nierzeczywistość i doznanie szczęścia zastąpił pobłażliwym komentarzem o naiwności marzenia o szczęściu.
Zmienia się także zasadniczo stosunek do przedstawianego człowieka. W poprzednich pracach jednostka stanowiła cząstkę zbiorowości, była przez tą zbiorowość warunkowana. W poprzednich pracach jednostka stanowiła cząstkę zbiorowości, była przez tą zbiorowość warunkowana, skazywana na odgrywanie określonych ról – teraz postać ludzka staje się wartością pierwszoplanową ( jeszcze nie zindywidualizowaną) i bierze na siebie role demiurga w kreowaniu przynajmniej cząstki świata. Jest to malowanie wolne od wszelkich powinności kronikarskich, od potrzeby dawania świadectwa o czasie i miejscu, w którym się żyje, stanowiące podstawowe pytanie egzystencjalne. Pytania sprzed pojawienia się czasu, chociaż stawiane językiem obrazowym na wskroś współczesnym. Oramus bowiem to malarz bardzo świadomy, czujący się spadkobiercą wysokiej artystycznej tradycji, umiejący kontrolować swój żywiołowy malarski instynkt. A jednak patrząc na jego obrazy utwierdzam się w podejrzeniu, że sztuka, w przeciwieństwie do nauki, powstała przed tym, nim człowiek zerwał owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego.*