Lata 1989 - 1999. Dekada transformacji. Homo ludens i Fitness Club
W latach 90. XX w. bohaterowie moich obrazów schodząc ze sceny publicznej przestali być świadkami historii, raczej „na parkiecie”, „na dywanie” snują swe małe sny o potędze. Mają mniej karykaturalne fizjonomie. Bardziej groteskowe są sytuacje – pretensjonalne i banalne, w których się znajdują, lub o których marzą. Niemniej nadal zauważamy grę paradoksu, humor sytuacyjny, ton moralizatorski, ujmowany z przymrużeniem oka.
Główne przedstawienia tego czasu to portrety metaforyczne, nawiązujące do cyklu Czas zatrzymany z początku lat 80., a przede wszystkim motywy śródziemnomorskie, ukazywane z wyraźnym podkreśleniem sztuczności i nierealności świata. Samotne postaci, akty kobiet i mężczyzn w relacji do bezkresu morza, ogrodu, czy labiryntu nie są już aktorami w grze rytuału, są jednostkami stawianymi wobec czegoś nieosiągalnego, panteistycznego i ponadczasowego. Obrazy przełomu lat 1980/90. są śladem nowej rzeczywistości. Z jednej strony są skutkiem zachwytu światłem Południa po podróży do Włoch, z drugiej są śladem transformacji modelu polskiego społeczeństwa, po 1989 roku podążającego coraz bardziej w stronę modelu społeczeństwa konsumpcji. Samotne persony otoczone makietkami, klockami Lego, elektrycznymi zabawkami, obiektami-erzacami pragnień posiadania określonych dóbr czy choćby odbywania dalekich podróży, według wzorców biur podróży czy też otoczone maszynami zręcznościowymi w salonach gry, z czasem stają się aktorami w cyklu Homo ludens (1995-1998).
We wcześniejszym Bachanaliach, cyklu obrazów i grafik z okresu 1986-1989 tkwił sen o potędze i permanentnej przyjemności istnienia. Nienasycenie w konsumpcji dóbr i bezkrytyczne do niej podejście po latach ponownie znajdzie upust w serii Fitness Club (1997-99). Zachłyśnięci nową ustrojową rzeczywistością, w myśl marketingowego hasła „podaruj sobie trochę luksusu”, bohaterowie alkowy i dawnego narodowego rytuału zeszli do siłowni. Uwierzyli, że plastikowe, zawsze młode i zdrowe ciało jest przepustką do raju szczęśliwego pochłaniania dóbr doczesnych. Stworzyli sobie nową religię kultu złotego cielca (własnego), w której rolę mistrzów pełnią instruktorzy- szamani, quasi kapłani przebrani w stosowne stroje niczym celebranci w świeckich czy wyznaniowych przybytkach. Bohaterowie dobrowolnie poddają się torturom na swych maszynach, autoopresji, wierząc w swój mit herosa na parkiecie.
Krąg rytuału zakreślił tu swój tor. Zrazu przekaz braku wolności w ucztach, demonstracjach i procesyjnych pochodach z lat 80. staje się manifestacją stylu życia nakazanego modą, jedynie słusznym standardem zachowań i zwyczajów. Uzbrojenie uczestników ulicznych bijatyk, rynsztunek otępiałych żołdaków gier wojennych, ukazywanych we wcześniejszych pracach, a z czasem kostium bywalca fitness w stanie siłowego nawiedzenia należą do jednej rodziny fetyszów ćwiczeń siłowych, w których pot i zadawany ból jest karą lub nagrodą w postaci pucharów - trofeów za pokorne z wysiłkiem wykonane zadania. Zarazem można tu dostrzec wspólną nić kultury masowej. Nakaz mody zbiorowych ludycznych zachowań przenosi się do sali ćwiczeń, w której wyidealizowana realność bliska jest zręcznościowym i elektronicznym grom z wytwarzaną wirtualną rzeczywistością symulatorów, ukazujących walki typu mortal combat, czy szaleńcze wyścigi samochodów (cykl Homo ludens). Staje się ona także polem rywalizacji o właściwie wyrzeźbioną muskulaturę, seksowny wygląd, czy medialną atrakcyjność (cykl Fitness Club).
O obrazach tych Beata Gawrońska napisała:
„[…] Oramus nie stwarza swojego świata na potrzeby sztuki. Wystarcza mu ten, który jest, przynosząc w swoim bogactwie nieustannie nowe tematy. Fascynuje go człowiek reagujący na te same co i on bodźce. Analizuje mity i fetysze współczesności.
Homo ludens - to cykl nieco mniej rozrywkowy niż sugerowałby tytuł. Sami obok siebie, ludzie pochłonięci elektroniczną zabawką, w paroksyzmie hazardu lub wirtualnej gry oddają się w zapamiętaniu iluzji sztucznych emocji. W mechanicznej iluzji przeżywają swe sny o potędze. Nachalny przepych salonów i prywatnych luksusowych wnętrz, w kontekście których rozgrywają się poszczególne sceny, potęguje groteskowość sytuacji. Maszyna zdominowała człowieka nawet w sytuacji tak ludzkiej jak zabawa.
Fitness Club - tytuł kolejnej serii prac, dosłowny i prześmiewczy zarazem, odnosi się do obowiązującego, medialnego nakazu zdrowego i wysportowanego ciała. Postacie na obrazach ćwiczą, wplecione w urządzenia rodem z zamkowej sali tortur. Przebrane w stosowne kostiumy wyciskają pot i tłuszcz. Zawierzają szamanom – instruktorom, głoszącym radosną nowinę w tv-shopie.
Co ciekawe metafory, różne wątki ikonograficzne, rola rekwizytu i kostiumu sytuują źródła inspiracji artystycznej w sztuce dawnej. Barwny i frenetyczny świat ludycznych zachowań ma swoje odniesienia nie tylko we współczesnej kulturze masowej, ale i w sztuce Breugela, Goi czy Ensora.
Środki malarskie, w swej naturze, dość tradycyjne, decydują o stronie formalnej. Oba cykle charakteryzuje świetlisty, chromatyczny kolor, choć w Fitness niemniejszą rolę odgrywają szarości i monochromy. Różnice pojawiają się w rozwiązaniach przestrzennych. Homo ludens to wciąż jakieś theatrum pudełkowej sceny, z iluzyjnym ukazywaniem poszczególnych planów. Natomiast Fitness Club to próba przestrzeni synkretycznej, równolegle ukazywanych, absurdalnie zestawianych epizodów i wątków.
Tym co wyróżnia te obrazy z wielu innych będących komentarzem współczesności, to pewna wyczuwalna sympatia i zrozumienia dla ośmieszanych modeli a także, a może przede wszystkim, solidny warsztat malarski, stosowany z żelazną konsekwencją. Począwszy od przygotowania płótna, temperowej podmalówki aż po laserunki i impasta powierzchni. Prace dojrzewają etapami, przy czym etap pierwszy jest tym, co obecnie często zwykło się uważać za dzieło skończone. Wypełnione barwą i kompozycyjnie rozegrane płótno, zostaje poddane długotrwałej obróbce aż do zadawalającego malarza efektu końcowego […].*